Urodzony równo 100 lat temu Stefan Żechowski jest jednym z najwybitniejszych polskich twórców XX wieku. I najbardziej niedocenionych.
Marcin Kołpanowicz, 2012
„Była piękniejsza niż obraz, niż rzeźba, niż moje marzenia. Była bogom podobna. Pochyliła się nade mną, a jej zwinne palce zaczęły mnie rozbierać. Owionęło mnie ciepło jej ciała i jej zapach…” - tak Stefan Żechowski opisuje, jak został uwiedziony przez piękną studentkę, której portret szkicował wcześniej potajemnie w bibliotece.
Ta scena, zawarta w autobiografii artysty, zatytułowanej „Na jawie”, znamienna jest dla biografii Żechowskiego. Wydaje się, że artysta wciąż bywał uwodzony: przez lektury (Słowacki, Dostojewski, Nietzsche), przez artystów: Stanisława Szukalskiego czy Emila Zegadłowicza (mam tu na myśli uwiedzenie artystyczne, intelektualne - nie homoerotyczne), przez polityków: Bieruta i komunistów urządzających powojenną Polskę na sowiecką modłę, wreszcie przez swych wielbicieli: pisarza Andrzeja Banacha i dziennikarza Ryszarda Wójcika. Żechowski dawał się uwodzić - wynikało to z jego charakteru - a przecież pozostawał zawsze wierny sobie i bezkompromisowy, jako twórca. Malarz, skupiony na swym wewnętrznym świecie i dążący do osiągnięcia doskonałości w sztuce, w życiu codziennym bywał niepraktyczny, niezaradny, chorobliwie nieśmiały. Był, jak sam pisze, pozbawiony wszelkiej agresji, a nawet instynktu samoobrony.
Urodzony 19 lipca 1912 r. w Książu Wielkim, syn ubogiego bednarza i stolarza, wychowany w głęboko religijnej rodzinie, od najmłodszych lat przejawiał niepospolity talent plastyczny i wielką wrażliwość na słowo pisane. W dzieciństwie, pasając krowę, oddawał się lekturze, marzeniom i tworzeniu pierwszych rysunków. Sprzężenie malarstwa z literaturą i fantazją pojawiło się u niego bardzo wcześnie i obecne było do końca życia.
Przyjęty do Szkoły Sztuk Zdobniczych w Krakowie, przeżywa rozczarowanie rutyną nauki. To wtedy jeden z pedagogów, podpity profesor Wojtyczko, nazwał ubogiego ale świadomego swej wartości studenta „przybłędą z gwiazdozbioru Mlecznej Drogi”. Wojtyczko zapoznał go także ze Stanisławem Szukalskim. Rozpoczyna się u Żechowskiego etap fascynacji osobowością „Stacha z Warty” Szukalskiego, jednego z największych oryginałów polskiej sztuki. Wychowany w USA, Szukalski pojawiał się w latach 20. i 30. na krótko w Polsce. Swą wizjonerską twórczością, niepokornymi poglądami oraz zaczepnymi manifestami wstrząsnął pogrążonym w samozachwycie Krakowem. Autor monografii Szukalskiego, Lechosław Lemański, uważa go za obdarzonego największym poczuciem formy polskiego artystę, którego ogromny potencjał zaprzepaszczony został przez chorobę umysłową. Efekt swych historyczno-antropologiczno-lingwistycznych (a w istocie: paranoicznych) dociekań zawarł Szukalski w 42 tomach ręcznie napisanej teorii „Zermatyzmu i Macimowy” pod tytułem „Należy mi się cały świat”. Rzeźby i rysunki Szukalskiego stanowiły dowód technicznej maestrii, choć zarazem niewolniczo ilustrowały jego urojenia. Kapitalnym rozwiązaniom plastycznym towarzyszyło jednak chorobliwe rozczłonkowane formalne. Stylistycznie dzieła te oscylowały pomiędzy motywami prasłowiańskimi, prekolumbijskimi i formistycznymi. Fenomenalna pamięć wzrokowa, nieokiełznana wyobraźnia, śmiałość wizji i wirtuozeria ręki „Stacha” zafascynowały grupę młodych krakowskich studentów, wśród nich Stefana Żechowskiego. Szukalszczycy porzucili studia i założyli Szczep Rogate Serce, który stał się rodzajem sekty wyznawców, ślepo zapatrzonych w swego guru. Niewątpliwie najzdolniejszym z nich był Żechowski, który też jako pierwszy zerwał z Mistrzem, urażony jego trywialnymi radami życiowymi („znajdź sobie kobitę starszą, byle ładną dupkę miała” – pisał Mistrz do swego ucznia, który przez całe życie odczuwał do płci pięknej rodzaj nabożnego szacunku, wyrastającego z romantycznego pojmowania kobiety, jako istoty nieskończenie lepszej od mężczyzny) . Żechowski przejął jednak – i od razu po swojemu przekształcił – metodę „twórcownianą” Szukalskiego, polegającą na odrzuceniu studiowania z natury, ćwiczeniu pamięci wzrokowej i jak najdokładniejszym wyobrażeniu sobie tego, co chce się narysować zanim przystąpi się do pracy.
Następnym idolem Żechowskiego stał się Emil Zegadłowicz, poznany dzięki wspólnemu przyjacielowi, malarzowi Marianowi Ruzamskiemu. Żechowski z wypiekami czyta „Zmory” i „Motory” i tworzy do tych ostatnich ilustracje, swoim zwyczajem – samodzielne wobec tekstu, a zarazem tak sugestywne, że pod ich wpływem sam pisarz zaczął przerabiać fragmenty swej fabuły. Tymczasem Ruzamski jest wściekły na Zegadłowicza, który nie wywiązuje się ze swych zobowiązań finansowych wobec „Żecha”, i na samego „Żecha”, który daje się wykorzystywać bez słowa protestu. A cenzura obyczajowa konfiskuje książkę oraz ilustracje, jako „niemoralne i obsceniczne”, do problemów finansowych dochodzi więc jeszcze proces sądowy, który przerywa dopiero wybuch wojny.
Za sprawą Zegadłowicza, ateusza i wolnomyśliciela, poznaje Żechowski środowisko przedwojennych komunistów i zbliża się do lewicowych poglądów. Szlachetnie i naiwnie wierzy, że rozwiążą one problem niesprawiedliwości oraz nędzy, z którą artysta zaznajomiony jest od najmłodszych lat. (W jego autobiografii znaleźć można przejmujący opis, jak podczas studiów, z braku pieniędzy na transport, wraca piechotą z Krakowa do Książa – 56 km – i omal nie umiera po drodze z zimna i wycieńczenia).
Okres okupacji spędza Żechowski w Książu, boleśnie przeżywając okrucieństwa, których jest świadkiem. Z rąk Niemców giną dwaj jego bracia. Artysta wyraża swą wojenną traumę wstrząsającym cyklem ”Wojna”, łączącym naturalizm z wizyjnością. Po wojnie przez jakiś czas tworzy rysunki, które tematycznie wpisują się w niechlubny nurt realizmu socjalistycznego (choć artystycznie znacznie ponad niego wyrastają) – to owoc wcześniejszych znajomości w kręgach KPP, zawartych za sprawą Zegadłowicza. Żechowski wykonuje także znakomite projekty znaczków (Mickiewicz, Puszkin, seria: świat pracy), naturalistyczne olejne portrety partyjnych przywódców oraz kilka agitacyjnych produkcyjniaków, jednak gdy poznaje bliżej praktyki systemu „sprawiedliwości społecznej”, odwraca się od niego ze wstrętem. Nie czerpie później żadnych korzyści ze swego zaangażowania, a po latach, gdy Jaruzelski wprowadza stan wojenny, Żechowski jest zdruzgotany psychicznie i uznaje swe wcześniejsze sympatie dla komunizmu za wielki życiowy błąd.
W 1953 r. ma miejsce dramatyczne wydarzenie: w Książu płonie dom rodzinny, a wraz z nim niemal wszystkie stworzone dotychczas obrazy, rysunki i zapiski artysty. Żechowski pogrąża się w depresji; kiedy z niej wychodzi, rzuca się w wir tworzenia, ale teraz skupia się wyłącznie na swym wewnętrznym świecie, wspomnieniach dzieciństwa, młodzieńczych inicjacjach, fantazjach erotycznych oraz filozoficznych oraz gorzkich satyrach na ludzkie okrucieństwo, obłudę i nikczemność. Tworzy też ilustracje „Zmór” Zegadłowicza i „Na Srebrnym Globie” Żuławskiego. Skazuje się na dobrowolną izolację od współczesnego życia artystycznego, mieszka na zmianę w odbudowanym domku w Książu Wielkim i w kamienicy w Zabrzu, ze swą żoną Marią. Nie myśli o sprawach materialnych, brzydzi się zarabianiem, do końca życia klepie więc biedę, ale nie narzeka ani się nie skarży – postępuje wyłącznie za wskazaniami swej busoli moralnej. Nie zabiega o sławę czy popularność, a praktycznie robi wszystko, żeby ich nie osiągnąć. Swoich prac nie sprzedaje, żyje ze sporadycznie wykonywanych portretów na zamówienie. Andrzej Banach zafascynowany erotykami Żechowskiego umieszcza je w swej wydanej we Francji historii polskiej sztuki erotycznej i pomaga zorganizować wystawy „Żecha” w Brukseli i w Nowym Jorku. W 1977 r. Ryszard Wójcik kręci o nim film pod znamiennym tytułem „Pustelnik” oraz dosłownie zmusza go do publikacji wspomnień „Na jawie”.
Wielkość sztuki Żechowskiego w całej pełni można ocenić jedynie oglądając oryginały jego prac (szczęśliwcy, do których się zaliczam, mieli po temu sposobność podczas nielicznych wystaw). Reprodukcje nie oddają całej subtelności i bogactwa rysunkowej maestrii. „Żech” miał zresztą pecha do reprodukcji – jego ilustracje w książkach i rysunki w albumach wydrukowane na lichym papierze tracą prawie wszystko.
Na czym polegała jego wielkość?
Po pierwsze: kompozycja - oryginalna, bezbłędnie trafiona, wyrafinowana, tworzona z wyczuciem formatu i proporcji oraz niezawodnym instynktem graficznym.
Po drugie: walor - operowanie masami cienia i światła, rembrandtowska reżyseria, rozjaśniająca to, co ważne, a elementy drugoplanowe ukrywająca w mroku.
Po trzecie: materiał - przy minimalizmie środków (dobrze zaostrzony ołówek, węgiel, czasami pastel) zadziwiające bogactwo fakturalne, zabawa miękkością i szorstkością, swoboda w szkicowym lub nieostrym traktowaniu plam, na których tle może zaistnieć precyzyjny szczegół.
Po czwarte: obserwacja – trafna charakterystyka postaci, ekspresyjna deformacja, psychologiczna głębia, gdy trzeba – karykatura.
Po piąte: poezja – stanowi ona clou twórczości Żechowskiego. Fantazja, wizyjność, tajemniczość. Był mistrzem nastroju, w jego pracach przeplatają się groza, ale i wdzięk, egzaltacja, ale i humor. Zarzucano mu kiczowatość i młodopolszczyznę; według mnie należy Żechowski do tych twórców, którzy nawet jeśli czerpią z ckliwych czy szmirowatych źródeł, przepuszczają te inspiracje przez filtr swego talentu – i wynoszą na poziom prawdziwej sztuki.
Po szóste: erotyka, nigdy (prawie) jednak nie pornografia – Żechowski stworzył szczególną rasę kobiet, o ogromnych kocich oczach, zmysłowych ustach, gładkiej skórze i jędrnym ciele, ukształtowanych według własnego kanonu proporcji (sterczący biust, krótki tułów, wąska talia, wysmukłe uda), kobiet budzących pożądanie, ale też traktowanych z platoniczną idealizacją. Uwodzicielskie muzy, bezlitosne rusałki – i lubieżne kochanki, które uczynił Żechowski bohaterkami jednych z najodważniejszych w sztuce polskiej scen miłosnych.
Po siódme: wirtuozeria. Po prostu.
Czy to mało, by można było postawić Żechowskiego w gronie najwybitniejszych indywidualności XX-wiecznej sztuki polskiej? Oglądanie prac Żechowskiego jest spotkaniem z twórczością autentyczną, głęboko przeżytą i opłaconą życiem (przepraszam za patos, ale o „Żechu” inaczej się nie da). Na miarę tych nielicznych majstrów, którzy ołówkiem lub rylcem potrafili dokonać wszechstronnego, a zarazem bardzo osobistego „opisania świata” : Rembrandta, Francisco Goyi, Honore Daumiera, Artura Grottgera czy Brunona Schulza. Żechowski zasłużył na światowy rozgłos, a już na pewno na stałą ekspozycję w dużym ośrodku kulturalnym i monografię z prawdziwego zdarzenia. Jeśli sami nie będziemy lansować naszych największych mistrzów, nie liczmy na to, że doceni ich świat.
W autobiografii Stefan Żechowski opisuje swój dziecięcy sen, w którym podchodzi do stołu i wertuje leżące na nim grube księgi. Księgi wypełnione niezwykłymi rysunkami. Na jednym z nich w kosmicznej przestrzeni unosi się tłum nagich aniołów. Na innym skrzydlaty duch otwiera wnętrze ziemi, a tam kłębią się straszliwe węże… Czyje to były rysunki? – pyta „Żech” i odpowiada: "musiały być moje! ŚNIŁEM WŁASNĄ SZTUKĘ."
To właśnie zdanie umieszczone jest na grobie artysty na cmentarzu parafialnym w Książu Wielkim.