Stefan Żechowski, Gustaw

1997 - OKALECZONY. Ryszard Wójcik

Przegląd tygodniowy

25 czerwca 1997


 

 Ryszard Wócik

Już przed wojną uznany za malarza skandalistę miał być wdeptany w niepamięć

 

Zapisane na taśmie

Krótko przed śmiercią zanotowałem jego słowa: Zobaczysz jak ten ocean fałszywej erotyki i pornografii lejący się z ekranów i spiętrzony w górach drukowanej seks-pornomachii przeleje wszystkie granice… A wtedy romantyczne wyspy moich marzeń dadzą wrażliwym schronienie... przed rokiem na łamach „Przeglądu tygodniowego” (29 maja 1996) przytoczyłem tę wypowiedź (W pogoni za zjawą) dodając od siebie: Stefan Żechowski przeczuł: czas jego sztuki nadchodzi. Nie wiedziałem wtedy, że Muzeum Narodowe w Kielcach ziści zapowiedź dyrektora Alojzego Obornego, a wojewoda kielecki Zygmunt Szopa dołoży wszelkich starań, by w murach Pałacu Biskupiego, w jego kilku rozległych salach zagościła wystawa 87 prac malarskich i rysunkowych, nieobecnego na tym świecie od 1984 roku Pustelnika z Książa Wielkiego, arcymistrza rysunku, wyniesionego ku sławie już w roku 1937, „skandaliczną” współpracą z Emilem Zegadłowiczem, którego „pornograficzną” powieść „Motoryilustrowaną przez Żechowskiego skonfiskowała nabożna cenzura. Właśnie Kielce już po raz drugi, na przekór mizerii środków przeznaczonych dziś na kulturę, po wystawie w Galerii BWA „Piwnice” w 1983r. dobijały się rozgłosu dla artysty, który zdaniem nielicznych znających istotę jego twórczości, wzniósł się na horyzont sztuki europejskiej, zdaniem jakże licznych niezorientowanych, winien być wdeptany w niepamięć. Żechowski miała za życia tylko jedną w 1983r. Wystawę monograficzną, scalającą jako tako jego twórczość powstałą w minionym półwieczu. Zżerany chorobą Altzheimera, ze zmąconą świadomością, prawie już nieobecny pomiędzy ludźmi, bardziej niźli kiedykolwiek obojętny na zgiełk jaki wokół niego uczyniła wystawa – odchodzi bezwolnie w zaświaty. Już dwa lata wcześniej, w 1981 r. (10IX) pisał do Alicji Wahl, że nie chce wystawy w jej warszawskiej galerii, bowiem „sytuacja polityczna jaka zaistniała w kraju, zatraca sens i znaczenie takiej wystawy. Muszę nadmienić, że to co się stało w partii jest dla mnie ciosem tym boleśniejszym, że z ideą komunizmu byłem związany już w okresie międzywojennym przez bliskie kontakty z E. Zegadłowiczem i Wanda Wasilewską... A druga przyczyna nie mniej istotna to ta, że ja obrazów swoich nie sprzedaję, ani ich nie powtarzam w replikach, choć wiem, że istnienie galerii prywatnej oparte jest na sprzedaży eksponowanych prac...) Ten zdumiewająco szczery dokument tyleż tłumaczy fenomen postawy Żechowskiego , co i horrendalnie go wynaturza: był i nie był komunistą ideowcem, ten egzaltowany idealista z Książa, wyrzucony w końcu z PZPR za nieprzestrzeganie dyscypliny i krnąbrność światopoglądową: ani Wasilewska, ani Kruczkowski nie chcieli przyjąć do swych książek ilustracji, które dla nich wykonał, ani towarzysze z Zabrza, dokąd się schronił przed wyrokiem podziemia w 1945 r. nie myśleli wystawiać jego prac i drwili z jego „erotycznej obsesji” i „chorej wyobraźni”, tak sprzecznej z rygorami socrealizmu... To przez towarzyszy właśnie cierpiał skrajną nędzę, nie miał wystaw i dla chleba malował przodowników pracy, powielał „od metra: ikony Bieruta, Gomułki Breżniewa...

 

Zakuty w szablon

Aby napisać o tym czego doświadczyłem 15 kwietnia, w dniu otwarcia kieleckiej wystawy, przerzucić muszę kilka kart tej osobliwej biografii, bowiem w zdarzeniach życia artysty, w jego filozofii bycia w świecie sztuki upatruję zasadnie przyczynę nieobecności Żechowskiego na liście wielkich nazwisk miary europejskiej. Mamy tutaj przypadek jakiegoś świadomego samookaleczenia!... Ten wiejski podpasek, syn ubogiego stolarza z Książa Wielkiego, szesnastolatek podówczas, wędruje w 1929 r. pieszo do Krakowa, prosto do Państwowej Szkoły Sztuk Zdobniczych, z teką rysunków, które bez egzaminów, czynią zeń studenta Akademii! Tak wybitny i oryginalny jest talent młodego rysownika, że już na wstępie staje się on wybrańcem słynnego skandalisty malarza, filozofa i teoretyka Stanisława Szukalskiego, który wciela go do swego „Szczepu Rogate Serce”, bractwa zbuntowanych przeciw akademizmowi, wojujących niewybrednie artystów.

Buja, niepohamowana wyobraźnia „Stacha z Warty” (szczepowe miano Szukalskiego) fascynuje „Ziemina” - Żechowskiego, ale nie zniewala: duchy niepokorne, zbuntowane, owładnięte szaleństwem misji, pogrążone w całopalnej determinacji – wlec go będą za sobą z nieodpartą siła i pod jego mistrzowskim ołówkiem wyroją się sceny rodem z powieści Dostojewskiego, wizje natchnione duchem Fryderyka Nietzschego, postacie Michała Anioła, Beethovena, a także ... Chrystusa. Tego obszaru wyobraźni i zauroczeń piszący potem o Żechowskim zechcą starannie nie zauważać, nawet Andrzej Banach, powojenny „odkrywca” Pustelnika postara się go wyprowadzić z zapomnienia w swej książce „O polskiej sztuce fantastycznej” (1968) wskazując na Żechowskiego - romantycznego piewcy pięknego kobiecego ciała, któremu właściwy jest „erotyzm jedynie platoński”, czyli pozbawiony pożądania... Cóż za świętobliwa pruderia!

Kto jak kto, ale Banach znał wyśmienicie sekrety szaf pustelniczej pracowni Żecha i nasładzał się wielokrotnie ołówkowymi, pastelowymi obrazami skłębionych par, zażywających uciech miłosnych i to w najśmielszych sposobach artystycznego ujęcia, które dziś nawet trzeba by nazwać pornografią, gdyby … nie były tak piękne i doskonałe. Nie próbował Banach dotknąć nawet, a za nim inni krytycy, przedziwnej, szokującej, obecności w tych szafach takich zjaw wszechludzko głośnych, jak Lenin, Stalin, Gandhi, Dzierżyński, Marks i Engels: cóż z tym począć niby skoro owo fatalne zauroczenie artysty poczęło się w nim samym w wielkiej chwili wlotu, gdy ilustrując dla „Motorów” sceny egzekucji pochodu robotniczego (a były takie zajścia w 1936 r. w Krakowie i Lwowie) rysował umierającego na bruku Cypriana Fałna w pocałunku z towarzyszką Ursą, której „zapalczywe młode wargi” i jędrne, obnażone piersi są ostatnią jawą jego życia... Eros i Wielka Utopia splotły się wtenczas w nierozłączności w jaźni rysownika i trwały w nim aż do kresu gdy umarła Utopia.

Dzieje tego fatalnego zauroczenia będą długo jeszcze naczelnym tematem epoki, dziwić więc musi uparte selekcjonowanie faktów, które wielowymiarową postać artysty sprowadza do prymitywnego szablonu: oto niezmiernie egzaltowany adorator erotycznych słodyczy, piewca wielookich idealnie pięknych zjaw, Stefan Żechowski, swawolił niekiedy pastelowo i ołówkowo na tematy – pfe! Jakichś tam Dzierżyńskich, Leninów i Stalinów – Apage! Nie mógł przecież traktować serio tych aberracji komunistycznych twórca tak delikatnej struktury, obdarzony wrażliwością archanielską, twórca rysunków przenikniętych kultem Brata Alberta, Gandhiego, Chrystusa opluwanego przez tłum, ale także Ludwika Waryńskiego konającego w twierdzy Szlisselburga! Nie mógł? A może jednak – musiał? Nie potrafił inaczej. Żył w bolesnym rozdwojeniu, miażdżony trybami okrutnej epoki.

 

Udawajmy, że tego nie było

Szok jakiego doznałem, wchodząc między tłumnie zwiedzających w dniu otwarcia kieleckiej wystawy, był ten właśnie: nie dowie się raz jeszcze ciekawy współczesny, jakim to kołem Historii łamany bywał artysta polski w drugiej i trzeciej ćwierci XX wieku! W katalogu wystawy (o dziwo! pierwszy barwny katalog prac Żechowskiego!) eksponującym wszystkie 87 wystawione dzieła, ponad połowę (48) stanowią pastele z lat siedemdziesiątych, w podejrzanym „estman kolorze” - jak zwykłem zgryźliwie Żechowi docinać, gdy powrócił w 1974 r. z Nowego Jorku (bawił tam na zaproszenie Fundacji Kościuszkowskiej) zarażony owym filmowo-telewizyjno-reklamowym olśnieniem, które tak się podobało jego polonijnej klienteli, że mógł sobie pozwolić wreszcie, z honorariów za te „Słodkie śliczności” malowane tam od metra... zainstalować klozet i wannę w swej chałupinie w Książu Wielkim. Coś przecież obstalowali jeszcze i krajowi klienci, bo z pośmiertnego depozytu dało się teraz wybrać te 48 obrazów dla barwnej reprodukcji.

Mnie, znającemu dziewięćdziesiąt procent wszystkich dzieł, jakie Żechowski stworzył (nie liczę tych, jakie spłonęły w pożarze 1953 r.) załamuje i przygnębia ta szalona dysproporcja, jaką wystawa w Kielcach dramatycznie podkreśla: zarówno w treści, jak i w plastycznym wyrazie, w okazach rysowniczego kunsztu jak i w skali użytych środków, widzę tu ledwie okruch wielkiego dzieła jakie Pustelnik po sobie zostawił. Kto nie wierzy niechaj rozejrzy się w czarno-białej głównie ołówkowej, ekspozycji prac datowanych wcześniej, w latach trzydziestych i czterdziestych, gdy artystę nękały demony gotowe zawładnąć światem: Planeta Ziemia staje się wylęgarnią faszyzmu i wojny, antropoidzi ponad globem walczą ze sobą na śmierć i życie, Lenin z twarzą Azjaty, niby zły dżin, wyłania się z piasków i wlecze za sobą dzikie mrowie, bezsilny Święty Franciszek odwraca się od lwa, który pożera zdobycz, gdzie postać Złego towarzyszy Ukrzyżowanemu szepcąc coś do ucha Zbawiciela, a wypasieni słudzy boży obnoszą krzyże niby kołatki. „Moja wiara to spór nieustanny z samym Stwórcą: czemu z Jego przyzwolenia istnieje Zło i czemu Dobro takie słabe...”? - to jego wyznanie przeniosłem na karty księgi-biografii, która się wciąż nie wydaje („Stefan Żechowski – życie i dzieło”: blisko 200 stron druku i kilkaset reprodukcji dzieł nieznanych), a w księdze tej wszystko co jest potrzebne dla zrozumienia dramatu artysty ze skrzydła polskiej lewicy. Strzelisty akt wstąpienia do PPR, by w ręku mieć mandat na ratowanie zagrożonych reformą rolną dóbr ziemiańskiej kultury: a za ten mandat była kula w łeb z ręki podziemia. Ucieczka do Zabrza, a tam ciągłe waśnie z partyjnym betonem, bojkot jego twórczości, odejście w samotność. Brukselska wystawa w 1964 r. za sprawą Eli i Andrzeja Banachów, zachwyt Peuverta paryskiego wydawcy encyklopedii sztuki erotycznej, tom siedemnasty z rysunkami Żecha, okładka z jego rysunkiem i znowu... zagadkowe odejście go pustelni. „Odejść w taką ciszę, w prawdziwą i mimo wszystko osiągalną samotność, związaną choćby z biedą największą, która nie trwożyła mnie nigdy. W taki stan, kiedy nic już nie może być ciosem...” - słowa te zamieścił w pamiętniku, jaki udało mi się wyrwać z jego rąk i opublikować jeszcze za jego życia. („Na jawie” Wyd. Łódzkie 1981) wraz z plikiem 64 źle reprodukowanych rysunków. A jednak: w stanie wojennym cios dosięga go straszny: kiedy wraca od żony w Zabrzu do swego Książa Wielkiego, staje się świadkiem pobicia młodego człowieka przez zomowców, jego też dosięga cios pałki. Pisze do mnie, że umarła w nim ostatecznie nadzieja na socjalizm z ludzką twarzą... Objawia się właśnie wtedy ta śmiertelna choroba, którą braliśmy długo za skutek szoku. W książce odwróciłem kolejność mej opowieści o Żechowskim. „Śmierć artysty” wyprzedza część drugą, tj. „Narodziny”.

 

Grzeszna moja pamięć

Szczęśliwsi ode mnie ci wszyscy, którzy oglądają wystawę nie znając dramatu tego losu. Oglądają landrynkowo barwną rewię naiwnej kobiecej nagości. „Karol Marks opowiadający dzieciom bajki” czy jakiś „Edward Dembowski w Krakowie, 27 lutego 1946 r.”, to chyba żarcik n i zupełnie a propos, chwała Bogu, że znalazły się pieniądze na piękny katalog, że zacna Wdowa Marianna Żechowska podarowała Kielcom aż 45 z tych prac, jakie goszczą na wystawie.... Panie – Ewa Polit i Iwona Rajkowska, autorki omówień do katalogu, sprawując nadzór komisaryczny – obie mocno zagubione w kwestii, czy Żechowski wrósł aby z poziomu zaścianka, ale najszczerzej dumne z faktu, że kielecka go ziemia wydała, raptem poprosiły mnie o pokazanie w dniu otwarcia wystawy mego filmu „Pustelnik”, jaki w telewizji w 1976 roku nakręciłem (jedynego zresztą, jaki Żecha żywego ukazuje). Słyszę rzecz ogłuszającą Muzeum Narodowe daremnie prosiło o kopię filmu telewizję, wreszcie z telewizji odpowiedziano, że FILM ZOSTAŁ SKASOWANY!!! A nie chodzi tu o zapis elektroniczny łatwo się starzejący, lecz o pewną długowieczna taśmę celuloidową, filmową, w starym pojęciu... By film ten mógł ujrzeć światło ekranu w dekadzie gierkowskiej trzeba było przez pół roku przekonywać dyrekcję generalną (dyrektorem był wtedy Janusz R. znany reporter), by zechciano „tego erotomana, dziwaka” pokazać... uwarunkowano emisję nagraną wcześniej wypowiedzią dwóch znawców – Andrzeja Osęki i Szymona Kobylińskiego. Gdyby nie ich zgodne głosy podziwu wypełniające przez kwadrans studio – film mój nadal byłby „pułkownikiem”.

Wbrew czyjejś małpiej złośliwości do Kielc, przybyła ze mną kopia wideo, jaką zapobiegliwie w 1991 r. po wyrzuceniu mnie z telewizji tajnym sposobem uzyskałem. A jednak się kręci!

Tym razem nie gorszyłem nikogo w Kielcach moimi opowieściami o skandaliście Żechowskim – ilustratorze „Motorów”, o jego zapisaniu się do PPR, itd. Wystarczająco przykre wieści dotarły do Wdowy Marianny po otwarciu w 1994 r. w warszawskim Muzeum Karykatury wystawy – naprawdę świetnej! – rysunków satyrycznych Żechowskiego, które ja sam pomagałem wybrać, a zacnego pana Ferdynanda Ruszczyca, dyrektora, łatwo do mego wyboru przekonałem... byłoby wszystko w porządku, gdyby mnie nie poniosło wygłaszać do tłumu oracji na temat „artysty rozjechanego gąsienicami Historii”, więc i o tej reformie rolnej się rzekło, o portretach Stalina, Bieruta i Dzierżyńskiego... Słuchy o tym dotarły do Książa Wielkiego, Miechowa i Kielc. I mają za swoje. Gorzej: był na wystawie mój sponsor kapitalista, miłośnik Żechowskiego, sposobiący się do wydania mojej księgi o bujnym życiu Pustelnika... Gotowy, będący już na dyskietce mój traktat – powędrował nie do drukarni, a na moje biurko. Leży tu oczekując, aż znajdę nowego mecenasa.

Czas dla sztuki Żechowskiego, wierzę w to mocno, dopiero nadchodzi.

 

  • ORGANIZATOR:

  • PATRONAT:

  •  

  • PARTNERZY:

  •