2009 - STEFAN ŻECHOWSKI. A JEDNAK NIE ZMARNOWAŁEM SWOJEGO ŻYCIA. Witold Turdza

Stefan Żechowski, Sokrates, węgiel + kreda


 

Witold Turdza, Kraków 2009

W dwudziestą piątą rocznicę śmierci artysty

Twórczość Stefana Żechowskiego próbowano zamknąć w szufladach z rozmaitymi etykietami: fantastycznej, erotycznej, surrealistycznej, ekspresjonistycznej, socrealistycznej itp. Każda z nich jest dla tego artysty za ciasna. Toteż klasyfikacje takie zdają się bezcelowe. Żechowski jest zbyt indywidualny, zbyt oryginalny, zbyt różnorodny, by patrzeć na jego sztukę w ten sposób. Spróbujmy zatem inaczej. Artysta stworzył wiele obrazów i rysunków odnoszących się do rzeczywistych wydarzeń, jest też autorem ilustracji do książek innych autorów. Jednak zasadniczym źródłem jego twórczości jest on sam, jego przeżycia, odczucia, lęki, sny. By nie być gołosłownym, trzeba się odwołać do samego twórcy, do jego wspomnień. Oto ich fragment: „Spoza horyzontu wyłania się postać kobieca. Jest ogromna. jej długie, białe ramiona okrążają polanę, a twarz i pół-przymknięte oczy ocienione rzęsami mają wyraz łagodnego piękna. A oto jej dłonie suną ku mnie, a są tak duże, że cały w nich się pomieszczę. Już odczuwam ich ciepły dotyk, już splatają się pode mną długie, elastyczne palce i unoszą mnie lekko.

"Zjawa unosi mnie wciąż wyżej” - to opis obrazu? Tak. Ale najpierw to opis snu. Obraz jest tylko zapisem tego snu. Takich i podobnych snów malarz miał dużo, dużo więcej. „I wydaje mi się, – pisze we wspomnieniach – że owe obrazy… we śnie, to były moje obrazy i rysunki, ponieważ niczyje inne być nie mogły. Były we mnie i w jakiś tajemniczy sposób ukazywały się we snach. Wiele z nich ożyło już w rysunkach i obrazach – inne tkwią jeszcze we mnie. Śniłem własną sztukę”.
Fakt ten wydaje mi się niezwykle istotny. Zdarza się nieraz, że twórca wyśni swoje dzieło, przynajmniej tak opowiada. Ale Stefan Żechowski śnił je naprawdę. Cała jego twórczość jest tego świadectwem, jest bowiem zanurzona w owym onirycznym, fantasmagorycznym klimacie, w którym ludzie bardziej podobni są zjawom sennym, niż rzeczywistym istotom, skąpani w nieziemskim, nierealnym świetle. Ten wykreowany przez artystę świat jest światem snu, który dzięki ołówkowi mistrza nabierał realnych kształtów na kartach papieru. I nawet w takich rysunkach, których inspiracją były wydarzenia realne, jak choćby wojna, wydaje się, że wydarzenia, których był świadkiem, przyśniły się malarzowi i dopiero przez sen przetworzone zostały przeniesione na papier. Wszelkiego rodzaju deformacje, powiększenia bądź pomniejszenia, zamglenia, błyski ostrego światła, jakieś kosmiczne przestrzenie – wszystkie te zabiegi dają w efekcie wrażenie sennych majaków.
Sen był niewątpliwie źródłem twórczości artysty. Rzeczywiście śnił własną sztukę. Wszakże źródeł było więcej. Jednym z nich było traumatyczne przeżycie z dzieciństwa, kiedy pewnej niedzieli mały Stefan zobaczył w zaroślach nad rzeką dwóch walczących mężczyzn. A raczej kudłatą, rozjuszoną bestię z kamieniem w ręce, sypiącą ciosy na swoją zakrwawioną ofiarę. Był to widok tak okropny, że chłopiec stracił przytomność. Kiedy się ocknął, napastnika już nie było, tylko wśród splamionej krwią trawy ofiara, której oczy były tak straszne, że Stefan przerażony rzucił się do ucieczki. Ten obraz nie dawał mu zasnąć, powracał ciągle i dręczył pytaniem: dlaczego? „Człowiek zabijający drugiego człowieka lub znęcający się nad nim stanowi dla mej duszy obraz takiej ohydy, której z niczym porównać nie mogę. A owo dziecinne pytanie: „dlaczego oni tak się nienawidzą?” – żyje we mnie z jednakową siłą, zamieniając w koszmar całą niemal wiedzę o świecie” – napisał we wspomnieniach.
To wszechobecne, groźne zło pojawia się ciągle w rysunkach artysty w postaci potworów, wyglądających jak bestie z sennych majaków, zrodzonych jednak z autentycznego, traumatycznego przeżycia, którego nie można zapomnieć. Czasem, ukazane z bliska, sączą do ucha swoje jady, kiedy indziej oślizgłym cielskiem oplatają cały glob, dręcząc rozkrzyżowanego na nim człowieka. Okrucieństwo świata i niezgoda na nie zrodziły wiele dzieł, które metaforycznie wyrażają trwogę istnienia odczuwaną przez artystę nad wyraz silnie. Nie dziwi przeto, że ich bohater zwykle nosi rysy samego autora.
Wrażliwe dziecko – a takim „chorobliwie wrażliwym” dzieckiem był Stefan Żechowski całe życie – nie mogło uporać się z brutalnym światem. Na szczęście nie tylko takie przeżycia były mu dane. Oto pewnego dnia, po krótkiej, gwałtownej i ulewnej nawałnicy szedł z matką drogą wśród łąk. W świeżej po burzy, rozległej przestrzeni zalśniła tęcza. „Była ogromna, potrójna i jaśniejąca taką czystością barw na ciemnym tle, takim olśniewająca pięknem, że oniemiały z za-chwytu z głową podniesioną wysoko, a zwróconą na lewo, bezwiednie, jak lunatyk, posuwałem stopy po śliskiej, rozmiękłej mazi” – wspominał. Zachwycony niezwykłym zjawiskiem wpadł do błotnistego rowu i omal się nie utopił. Szczęściem nadbiegła matka i uratowała go. Jakże wymowne jest owo urzeczenie pięknem, doznanie tak pochłaniające, że zapomina się o realnym świecie. Ta fascynacja pięknem nie opuściła artysty nigdy i jest charakterystycznym rysem zarówno jego osobowości jak i twórczości. Nie tylko śnił sztukę – żył sztuką. Obojętny na mody, wierny własnej estetyce i kanonom piękna tworzył z dala od realnego świata. Pochłonięty przez świat własnej fantazji dostatecznie bogaty, by na realny nie zwracać uwagi.
Dojrzewając dostrzegł piękno w kobiecie, w jej ciele, w jej tajemniczym wnętrzu. Kobieta zafascynowała go. Najpierw podświadomie, później już z całą świadomością przeciwstawiał ją męskiej agresji, w kobiecie widząc emanację piękna i dobra. Jeśli życie było koszmarem, kobieta mogła sprawić, że dało się go przeżyć. Wydaje mi się, że taka romantyczna, idealistyczna postawa jest niezwykle ważnym aspektem twórczości artysty.
Dzieło Żechowskiego w dużej mierze poświęcone jest kobiecie, a zatem i erotyce, co rodzi wiele nieporozumień. Nieraz bowiem można usłyszeć o pornografii w jego pracach. Istotnie stworzył wiele rysunków o treści erotycznej, nieraz bardzo śmiałych, nawet „ostrych”, jakbyśmy dziś powiedzieli. Wszelako od pornografii są odległe o całe krainy romantyzmu, idealizującego uwielbienia, czułości podszytej lękiem przed tajemnicą niepoznawalnej natury kobiecej. Nie ma w nich niczego przyziemnego czy fizjologicznego. Wyczarowywane ołówkiem kobiety, są wcieleniem jego marzeń, snów i ideałów – są zjawiskowe.
Kobieta autora „Huśtawki” jest młoda, ma ciało gładkie jak alabaster, krągłe biodra, obfite pośladki i równie obfite, jędrne piersi, ogromne oczy ocienione długimi rzęsami i falą bujnych włosów. To nie jest kobieta rzeczywista, jako że wszystkie owe anatomiczne szczegóły są wyolbrzymione. (Czyż nie podobnie postępował artysta romański, kiedy powiększał to, co było ważne?). Nierzeczywista jest także lśniąca gładkość takiego ciała. Ona w ogóle jest nierzeczywista, bowiem jest kwintesencją kobiecości. Taka kobieta nie chodzi po ziemi, lecz unosi się nad ziemią jak senna zjawa, jak marzenie. Zresztą często tak właśnie jest pokazana. To kobieta – kusicielka, ale poniekąd nieświadoma swojej mocy. Mężczyzna, chłopiec właściwie, jest jej całkowicie uległy, ona może zrobić z nim co zechce, a raczej to czego oboje pragną, bo oboje ulegają przemożnej, instynktownej sile, która ich zespala. Tylko że kobieta ma nad nim władzę, bo on tego chce i zafascynowany poddaje się jej pokornie. Ten chłopiec jest nią zaczarowany, ta kusicielka zaś nie jest demonem – oni są bezgrzeszni. Zapewne jest to naiwne, lecz jeszcze bardziej – niewinne.
Jak pokazać zjawisko idealne? W tej dziedzinie artysta rysownik jest bez wątpienia mistrzem. Za pomocą ołówka jedynie kreuje świat niby prawdziwy, a jednak nierealny. Drobnymi niemal jak punkty kreseczkami buduje pracowicie i precyzyjnie formy, to znów rozciera ołówek dla uzyskania idealnie gładkiej faktury, żeby skontrastować ją z miękką, jakby chropawą kreską, albo też rysować szeroką, rozlewającą się malarsko płaszczyzną. Bogactwo faktur jest nadzwyczajne. Zachwycająca doprawdy jest jego umiejętność posługiwania się ołówkiem, który w rękach artysty staje się narzędziem nieprawdopodobnie wszechstronnym. Gradacja tonów, od głębokiej czerni do bieli, to tak niezwyczajnie bogata gama szarości, że kolor staje się całkowicie zbędny.
Dzięki zróżnicowaniu faktur i stopniowaniu czerni jego postaci wydają się być wyrzeźbione, są tak plastyczne, jakby papier nie był tylko płaską kartą, lecz miał trzeci wymiar. Wrażenie rzeźbienia, bryłowatości formy uzyskuje artysta także dzięki temu, że syntetyzuje ją, odrzuca niepotrzebne szczegóły, upraszcza je, dzięki czemu kieruje uwagę widza na to tylko, co istotne.
Jeszcze jeden czynnik jest ważny – budowanie planów. Różnorodnym przecieraniem, zamgleniem, kontrastem rysownik tworzy dalsze plany, które służą uwypukleniu planu pierwszego. Ten zaś jest bardzo blisko widza. Tak kadrowany, że postaci nieraz są obcięte, jak wówczas kiedy patrzy się na kogoś z bardzo bliska. Takie ujęcie sprzyja też wrażeniu intymności, obcowania sam na sam z bohaterami, współuczestnictwa.
Wszystkie te zabiegi spełzłyby na niczym gdyby nie… światło. To najważniejszy bodaj składnik artystycznego warsztatu Stefana Żechowskiego. I chyba najbardziej własny, oryginalny, niepowtarzalny. To światło buduje formę, tworzy nastrój, napięcie i dramatyzm. Światło przenika jego rysunki, można wręcz powiedzieć, że artysta rysuje światłem. Przeważnie jest to światło niby sztuczne, jakby blask księżyca rozświetlał noc i lunatycznie zajętych sobą kochanków. Światło, ukazując gładkość skóry, zdaje się pieścić ich ciała, igra we włosach, rozpryskuje się w gwiazdy. Kiedy indziej nieziemski odblask, jak potężny kosmiczny reflektor rozjaśnia ostrym światłem zagubioną w przestworzach Ziemię, udręczoną odwiecznym zmaganiem dobra ze złem. Nota bene te wizjonerskie rysunki ujmują planetę podobnie jak współczesne filmy science fiction i operują światłem jak operatorzy filmowi. To znowu zamglone, mdłe światło zaciera kształty, wtapia je w mroczne tło, wydobywając niektóre tylko szczegóły: oczy, ręce. Wszakże częściej jest to światło ostre, tworzące silne kontrasty. Rozlewa się po powierzchniach, wydobywa kształty i syntetyzuje je. Światło jest duchem rysunków Pustelnika z Książa. Światło przemienia je w metafory.
Światłem, przede wszystkim światłem artysta kreuje wizyjny, oniryczny klimat swych dzieł. Co ciekawe, niezależnie od ich tematyki. Czy to cykl „Moje dzieciństwo”, czy „Świtezianka”, czy ilustracje do Żuławskiego lub do książek E. Zegadłowicza, czy cykl „Wojna”, czy „Nowe wkracza na wieś” – żeby wymienić jedynie niektóre cykle rysunków – metoda budowania dzieła jest taka sama. Dzięki temu świat, do którego zaprasza nas artysta, jest od razu rozpoznawalny. Wszelako będąc tak jednorodnym, mógłby być nudny. Nie, z całą pewnością taki nie jest, a to dzięki temu, że twórca rozmaicie rozkłada akcenty, nasyca kreowaną rzeczywistość różnymi uczuciami. „Moje dzieciństwo” ma aurę sentymentalno-nastrojową, „Świtezianka” kusi bajkową, erotyczną tajemnicą, „Na srebrnym globie” przenosi w pozaziemskie, fantastyczne światy, ilustracje do Zegadłowicza karykaturalnie przerysowują rzeczywistość, „Nowe wkracza na wieś” pokazuje radość i wiarę w to, co nazywało się „postępem”, nie bez ironicznego tonu. I tak dalej, przykłady można mnożyć, cała twórczość artysty jest przykładem.
Szczególne miejsce zajmuje cykl „Wojna”. Sceny niezwykle dramatyczne artysta pokazał z powściągliwością, która pogłębia ich dramatyzm. Powieszeni wyglądają niczym marionetki po skończonym spektaklu, jeńcy posuwają się w upiornym, półżywym korowodzie, ostatnia krowa jak płaska wycinanka z papieru odcina się od tła.
Charakterystyczny dla tego cyklu jest rysunek „Matka i syn”, nawiązujący do archetypicznego motywu opłakiwania zmarłego. Żechowski pozbawił go wszelkich niepotrzebnych detali, pozostawiając tylko bohaterów: zesztywniałe ciało syna i skamieniałą z bólu matkę. Żadnych rozpaczliwych gestów, żadnych lamentów. Wręcz słychać tę ciszę dokoła i krzyk, który zamarł w środku. I obojętny, zimny świat przykryty białym śniegiem. Śnieg odgrywa tu istotną rolę, podkreślając żałobną czerń postaci. Rysunek ten pokazuje mistrzostwo artysty w posługiwaniu się ołówkiem, w umiejętności tworzenia kontrastów czerni i bieli, w znakomitej kompozycji sceny, a co najistotniejsze – w sztuce budowania najwyższego napięcia bez popadania w patos – słowem mistrzostwo w stworzeniu minimalnymi środkami głęboko humanistycznego dramatu.
Skutkiem właściwego jedynie Żechowskiemu owego „rzeźbienia” postaci ołówkiem (bo artystę interesuje głównie człowiek) oraz sposobu oświetlania ich, a także odrzucania zbędnych detali, jest monumentalizacja. Osobliwie widoczna w portretach, acz nie tylko w nich. Rysując portrety artysta chętnie zacieśnia kadr, czego nauczył się zapewne od mistrza Wyspiańskiego. Najczęściej przeto redukuje tło, ograniczając się do samej głowy, bywa że z fragmentem jakiegoś określającego atrybutu. Ten wszakże nie jest wcale potrzebny. Bo istotny jest człowiek, jego wewnętrzna siła, jego duch. Zwłaszcza, kiedy portretuje wybitnych artystów, mędrców, czy siebie samego. Kiedy zaś portretuje kobiety, robi wszystko, żeby wyglądały pięknie, naturalnie wedle własnego kanonu piękna. Kobiety tego piewcy kobiecości patrzą gdzieś olbrzymimi oczami, ale zgoła nie widzą, bo patrzą w głąb siebie, kryjąc tajemnice, których wszak nie sposób dociec.
W portretach artysta stosuje różnorodne techniki. Bywa, że posługuje się wyraźną kreską, jakby nie kryjąc śladów swej pracy na papierze (Nietzsche). Kiedy indziej rysuje grubą kredką na chropawym kartonie uzyskując malarskie efekty, jak gdyby szerokiego pędzla (Paganini). Niekiedy zaś rysuje tak gładko, jakby to nie był rysunek lecz fotografia. Odtwarza wówczas hiperrealistycznie każdy włosek, każdą zmarszczkę, każdy blik światła (Tołstoj). Wszystkie te warsztatowe tricki nie służą zabawom formalnym czy zgoła popisywaniu się mistrzostwem technicznym, lecz wyrażeniu ekspresji, temu, co tak podziwiał u ukochanego Matejki. Sam także wyrażał ekspresję swych modeli osobliwie poprzez oczy, wyraziste, płonące. W oczach skupia się siła; czy patrzą gdzieś w dal czy wprost na widza, zdają się ciskać błyskawice. Bądź wpatrują się w niego, świdrująco, przenikliwie. Autor „Konrada-Improwizacji” miał zapewne w pamięci ostatni autoportret Wyspiańskiego, w którym ważne są tylko oczy.
Sztukę Pustelnika z Książa przenika melancholia. W niektórych dziełach przybiera ona wyraz liryczny, w innych dramatyczny, niekiedy ma rysy tragizmu. Ale nawet urocze rysunki, których tematem jest miłość, osnuwa smętną mgiełką. Przecież jednak autor nie był pozbawiony poczucia humoru. Widać je w karykaturach, co jest oczywiste, lecz także w satyrycznym ujęciu chociażby ilustracji do Zegadłowicza czy Kruczkowskiego. Kunszt formalny przysłania w nich satyryczne deformacje, wszakże nie na tyle szczelnie, by nie dostrzec kpiny w krytycznym stosunku rysownika do obrazowanej rzeczywistości. Dowcip ujawnia autor także nawiązując do dawnych mistrzów. „Karuzela” ewidentnie przypomina słynny „Szał”, ściągnięty z wyższych pięter symbolizmu do lunaparkowego galopu. Widać w nim także echo futurystycznych poszukiwań i zastosowanie zwielokrotnionego obrazu pędzących koni. (Wiele lat później Białoszewski zastosował ten sam chwyt w „Karuzeli z Madonnami”, jakby dopisując do rysunku poetycki komentarz).
Poszukiwania artystyczne nie były więc obce Żechowskiemu. Nie mogły być obce komuś, kto kilka lat był członkiem Szczepu Rogate Serce. Jednakże artysta eksperymentował, nie zważając na mody i kierunki. Jeśli z nich coś brał, to tylko to, co mieściło się w jego pojmowaniu sztuki. W tym sensie był niemodny ale…czy podążanie za modą stworzyło kiedykolwiek artystę?
Rozmaitość technik rysowania uświadamia, z jak nieprawdopodobną biegłością autor posługiwał się nimi, z jaką swobodą wypowiadał się jako artysta, z jak mistrzowską precyzją kreował swój świat. Świat niezwykły i niepowtarzalny – fantasmagoryczny i oniryczny. Świat równie przeniknięty erotyzmem co romantyzmem, świat tyleż liryczny i staro-świecki, co nowoczesny. Świat piękny i koszmarny zarazem. Świat metaforyczny.
Sztuka Stefana Żechowskiego jest odbierana rozmaicie, bo też trzeba znaleźć odpowiedni dla niej klucz, jej tylko właściwy. Wówczas można tę sztukę docenić i z właściwego dystansu spojrzeć na stawiane jej zarzuty. Owszem – kiedy pokazuje piękno nazbyt już piękne, bez skazy – wydaje się, że ociera się o kicz, wiadomo wszakże jak trudno określić jego kryteria. Bywa nieco naiwna tak w romantycznym zachwyceniu jak i w intensywności emocji, co niekoniecznie musi być zarzutem, zważywszy wszak, że szczerość w sztuce jest nieodzowna. Odwołuje się do literatury, chociaż nie ma właściwie sztuki, która nie odwoływałaby się do archetypów i mitów. Jest „staroświecka”, co znaczy, że jest konsekwentna, że artysta podążał wytyczoną sobie drogą, mijając rozmaite prądy i nowinki. Wszelako to właśnie stanowi o jej odrębności, to nadaje jej rys indywidualności i samodzielności, to czyni ją niepowtarzalną i odrębną. Nade wszystko zaś jest to sztuka fenomenalna w opanowaniu rzemiosła.
Dla Stefana Żechowskiego rysunek nie miał tajemnic. Artysta malował także obrazy, ale rysunek był tą dziedziną, w której nie miał równych sobie. Nieco zapomniana dzisiaj twórczość tego artysty powinna odzyskać swe miejsce. Dzisiaj jego erotyka nie wywołuje już skandalu, wszak współczesna jest nieporównanie śmielsza. W socrealizmie dostrzega się wartości malarskie, a jego ideowa naiwność nie wywołuje już furii. Natomiast surrealna baśniowość, fantastyczny świat zjaw, oniryczna rzeczywistość snu i metafizyczne lęki w nim ujawniane – znajdują rezonans we współczesnej wrażliwości. A już niezaprzeczalne mistrzostwo w posługiwaniu się ołówkiem, kunszt jaki jest udziałem największych mistrzów sprawia, że Sztukmistrz z Książa jest zjawiskiem absolutnie wyjątkowym.

Witold Turdza, Kraków 2009

  • ORGANIZATOR:

  • PATRONAT:

  •  

  • PARTNERZY:

  •