1996 - W POGONI ZA ZJAWĄ. Ryszard Wójcik

Stefan Żechowski, Świtezianka


 

„Przegląd Tygodniowy”, nr. 22 (691), 29.05.1996, str. 7
Ryszard Wójcik

W twarzy omroczonej nostalgicznym smutkiem oczy płonęły spokojnym blaskiem. Mówił cicho, głosem matowym, przestankując słowa, jakby je kreślił na chropowatym papierze. Tkwiły w nim już ułożone, niby strofy wiersza, on je tylko wyrywał boleśnie z zasklepionej głębi:
- Kobieta jest dla mnie uosobieniem piękna. Jest w niej piękno formy, barwy, wyrazu. Od lat ona właśnie stanowi temat główny mej twórczości, ona zawładnęła już w młodości mą wyobraźnią. Widzę w niej symbol życia i zarazem potęgę, z której wypływa wszelka energia i inspiracja twórcza. Ona jest dla mnie najpiękniejszą złudą, która przesłania koszmar śmierci, ohydę starości, brzydotę powszedniego życia…


Któż dzisiaj tak przemawia do kamery? Językiem uwierającym nasze ucho pogłosem młodopolskiego ekspresjonizmu, nagim patosem, otwartą egzaltacją. A tak właśnie, przymuszony do wyznań, niechętny temu, że nagrywam z nim wywiad dla telewizji, odpowiadał na moje pytanie: czy jego zauroczenie Erosem trwać będzie wiecznie?
Było to jesienią 1976 roku. Liczący wówczas 64 lata Stefan Żechowski miał przed sobą już tylko pięć lat twórczego życia; w ciągu ostatnich trzech lat, toczony straszliwą chorobą, daremnie zmagał się z bezwładem ogarniającym jego wyobraźnię i wolę.
Jego mistrzowska ręka, już we wczesnym dzieciństwie olśniła wszystkich jakimś, z urodzenia nabytym, majsterstwem rysunku - porażona tajemnicza niemocą, której medycy nadali miano choroby Alzheimera, zastygła na zawsze jesienią 1984 roku. Po Grottgerze, największy zapewne wśród mistrzów polskiego rysunku ołówkowego, wierny kontynuator dziewiętnastowiecznej tradycji, w temacie erotycznym nieprześcigniony, odszedł z tego świata zapomniany. Zapomniała o nim krytyka, przemilczeli dawni przyjaciele, a nieliczni z kręgu jego wielbicieli i znawców, także i organizatorzy wielkiej monograficznej wystawy w Kielcach 1983 roku, z rozpaczą patrzyli na jego ugasanie. Żechowski, jako człowiek prywatny, był już wtenczas cieniem samego siebie, zobojętniały na wszystko, przeniknięty smutkiem ostatecznym, obrócony w zaświaty.
Śniłem własną sztukę
Nigdy nie zabiegał o poklask artystowskiej sfery, nie dbał o wystawy, nawet nie sprzedawał obrazów! W ostatnich dziesięcioleciach żył jak ubogi pustelnik, w Książu Wielkim, rodzinnej wsi, schowany za wysokim płotem swej zagrody, którym odgrodził się od świata. Niekiedy tylko przyjmował odwiedziny wypróbowanych przyjaciół (Alicja i Bożena Wahl forsowały ten płot - dla psikusa…), sam podróżował rzadko, wyprawa do żony Marychny w Zabrzu była dlań ważnym wydarzeniem miesiąca, a o podróży autobusem do Eli i Andrzeja Banachów w Krakowie (50 km) pisał do mnie jak o dorocznym święcie…
Żył snami. I niech to nie zabrzmi jak metafora. Na płycie jego nagrobka w Książu Wielkim są słowa wyjęte z pamiętnika, w którym przez cale lata sny i marzenia wypełniają kanwę jego życia na równi z realnością zdarzeń: „Śniłem własną sztukę” - zanotował kilkanaście lat przed śmiercią.
Śnił więc w swoich rysunkach nawiedzające go wspomnienia wczesnej młodości, zarówno w wymiarze realnym, jak i fantastycznym - widok ubogiej chłopskiej izby oglądany oczyma dziecka, z kolan ojca siedzącego przy kominie, jak i wędrówkę Anhellego po syberyjskiej pustaci, gdy zachłyśnięty lekturą Słowackiego gubił granicę dnia i nocy; czytane przezeń książki wdzierały się do jego snów drapieżniej niźli zaznane w życiu realnym utrapienia podrostka-odmieńca.
„Wkrótce zapadłem w sen, a z nim w inny świat. Oto leżę nagi na niewielkim wzgórzu. Łagodny, lecz jakiś bardzo ciepły, nieomal gorący powiew faluje i mierzwi wysoką trawę (…). Spoza horyzontu wyłania się postać kobieca. Jest ogromna. Jej długie, białe ramiona okrążają polanę, a twarz i półprzymknięte oczy ocienione rzęsami mają wyraz łagodnego piękna. A oto jej dłonie suną ku mnie, a są tak duże, że cały w nich się mieszczę…” Ta wyśniona zjawa nawiedziła chłopca, gdy nie miał jeszcze lat dziesięciu, a jej nocna wizyta poraziła go tak głęboko, że swym krzykiem rozbudził matkę. Nie umiał sobie wytłumaczyć dziwnego uczucia, jakie nim owładnęło. Była to miłość? „Marzyłem o tym, aby wstać jeszcze, z dolnej szuflady komody wyjąć mały bloczek z papierem, sięgnąć po ołówek i rysować…”
W niewoli Erosa
Stefana Żechowskiego rysunki (ołówek, węgiel, pastel) wypełniły tysiące kartonów rojami pięknych, obnażonych kobiet, pośrodku których on sam jawi się nam najczęściej jako niewinny romantyczny efeb, zaledwie podrostek lub cherub - zwykle bezradnie słaby wobec wszechpotężnej Piękności, zaborczej Kochanki, groźnej Uwodzicielki. Często owa słodka Uwodzicielka, będąca ekstraktem erotycznego powabu, wielkooka, wpółsenna, emanująca dziwnym światłem, kołysze na dłoni jego wiotkie skrzydła…
Uzbrojeni w teorii Freuda, Junga, znajdą wnet wytłumaczenia dla takich motywów. Niefortunnym interpretatorom byłoby już znacznie trudniej uporać się z narastającym od lat wokół Żechowskiego mitem „chorobliwej lubieżności”, „erotomańskich upodobań”, „skażonej wyobraźni…” Tak się jakoś dziwnie w jego życiu układało, że ilekroć próbował Żechowski wyjść na scenę publiczną, tylekroć dział się wokół niego jakiś skandal! Ten z natury nieśmiały i pustelniczo nastawiony artysta stał się np. od razu głośny w 1937 roku, gdy ukazała się rzekomo „pornograficzna” powieść Emila Zegadłowicza „Motory”.
Żechowski ilustrował ją swymi rysunkami. Cenzorzy i prokurator zajęli się zarówno pisarzem, jak i rysownikiem. Dzisiaj przedmiot „skandalu” budzić mógłby jedynie wzruszenie ramion… Po wojnie wszystkie próby ilustrowania książek (m.in. dla Kruczkowskiego) kończyły się dla Żechowskiego klęską… Potęga jego plastycznych wizji stawała się upokarzającym wyzwaniem dla panów literatów. Serie pracochłonnych rysunków (np. dla „Pawich piór”) nie opuściły nawet progów jego pracowni. A skutkiem tego stanu rzeczy była najzwyklejsza bieda, wieczny niedostatek.
Rozczytany w powieściach Dostojewskiego, wielbiciel Fryderyka Nietzschego ilustrował dla siebie samego tematy ich dzieł, setki rysunków ujętych w cykle „Chora Ziemia”, „Światła Ludzkości”, „Demony Zła”, „Chrystus i Szatan” - do dzisiejszego dnia pozostają w depozytach muzeów ulokowane tam staraniem wdowy Marianny Żechowskiej. Kiedy wyjdą stamtąd na światło dzienne?
Czas Żechowskiego
Znękany podróżami do głębin ludzkiej egzystencji („Czemu Dobro nie może istnieć bez Zła - jak cień idzie za światłem? Czy życie musi trwać tylko za cenę wzajemnego pożerania?” - notował w dzienniku) - wracał Żechowski ku tej Świetlistej Zjawie, jaką była dlań zawsze Piękna Uwodzicielka: tworzone przezeń obrazy ucieleśniały Kobietę jako Siłę Przyjaznej Natury. Wizje te dawały mu azyl wobec potęgującej się grozy świata. Notowałem jego słowa: „Zobaczysz, jak ten ocean fałszywej erotyki i pornografii lejący się z ekranów i spiętrzony w górach drukowanej sekso-pornmachii przeleje wszystkie granice… A wtedy romantyczne wyspy moich marzeń dadzą wrażliwym schronienie…”
Stefan Żechowski, mówiąc te słowa, przeczuł: czas jego sztuki nadchodzi.

  • ORGANIZATOR:

  • PATRONAT:

  •  

  • PARTNERZY:

  •