Stefan Żechowski, Natrętna myśl
„Dziennik Zachodni”, nr 13 (12976), 16.01.1987 r., str. 4-5
STANISŁAW BUBIN
„Z nazwiskiem i twórczością Zegadłowicza spotkałem się kilka lat wcześniej, a owego lata, w pierwszych dniach lipca 1936 r., niespodziewanie wpadły mi w ręce „Zmory”. Książkę otaczał niecodzienny rozgłos. W Krakowie na murach widziałem plakaty z zaskakującym napisem: Palimy „Zmory”! Nazwisko Zegadłowicza należało do najgłośniejszych w tamtym czasie. Toteż niemal jednym tchem przeczytałem tę powieść i przeżyłem ją całą młodzieńczą wrażliwością. Nie przyszło mi na myśl, że w kilka miesięcy później wejdę z jej autorem w tak bliski przyjacielski kontakt.”
Słowa ta zapisał w pamiętniku „Na jawie” Stefan Żechowski. Czy to nazwisko komukolwiek coś mówi? Podejrzewam, iż jedynie ktoś ze starszego pokolenia może sobie mgliście przypomnieć, że ten Żechowski miał coś wspólnego z głośnym przed wojną skandalem powieści „Motory” Zegadłowicza. Ale o co wtedy chodziło? Szczegóły zna jedynie paru krytyków literackich, paru historyków sztuki… Czy ktoś jeszcze? Może jeszcze kilka osób spośród tych, które ongiś odwiedzały Gorzeń Górny koło Wadowic, gniazdo Zegadłowiczów.
Ryszard Wójcik, który wspomnienia Żechowskiego wydane w 1981 r. w Łodzi opatrzył wstępem, opisał także reakcje ludzi na jego program telewizyjny poświęcony zapomnianemu artyście: „To ten Żechowski jeszcze żyje? - pytali w listach zaskoczeni telewidzowie, gdym po raz pierwszy na szklanym ekranie, w maju 1977 r. w filmie „Pustelnik” ukazał żywą osobę pustelnika z Książa Wielkiego, którego obrazy i rysunki w liczbie dość pokaźnej zamigotały przez pół godziny w obiektywie kamery…”
Wtedy jeszcze Żechowski żył. Zmarł w listopadzie 1984 r., do końca niesamowicie skromny, cichy i przez to nieznany. Tak pisze o tym Adam Zegadłowicz, wnuk pisarza: „Wśród zwiedzających muzeum (chodzi o muzeum Emila Zegadłowicza w Gorzeniu wtedy, gdy jeszcze było czynne) sztuka Stefana Żechowskiego budziła zawsze żywe zainteresowanie, jednocześnie większość z nich wyrażała zdumienie, że tak ciekawy artysta nie jest szerzej znany. Dla zwiedzających było zaskoczeniem, że to żyjący i cały czas aktywny artystycznie twórca. Podejrzewano, że żyje na emigracji, że względy natury politycznej uniemożliwiają jego szerszą popularyzację. Gdy wyjaśniałem uparcie i w nieskończoność, że mieszka w Polsce, że nadal tworzy, że nie jest wrogiem państwa - nie dawano mi wiary. Ludziom nie mieści się w głowach, że można być tak wybitnym, a jednak niezauważonym.”
Trzeba więc zacząć od początku i (w wielkim skrócie) opowiedzieć jak przed 50 laty doszło do skandalu literackiego w Polsce i jaką rolę w tej sprawie odegrał ów Żechowski, „artysta całkiem osobny”, w myśl opinii Szymona Kobylińskiego.
Stefan Żechowski urodził się w lipcu 1912 r. w Książu Wielkim koło Miechowa i już jako dziecko zaczął się wyróżniać tym, że nad chłopięce zabawy przedkładał samotne wędrówki po łąkach i polach, obserwację przyrody i liryczne zamyślenia. Pierwszym demonem Żechowskiego był Artur Grottger, którego obraz znalazł na strychu w starym kalendarzu i który całkowicie zawładnął jego wyobraźnią. Drugim był Słowacki, który stał się dlań - po lekturze „Anhellego” - „niewysłowionym oczarowaniem”.
Rodzice krzywo patrzyli na artystyczne zainteresowania syna, ale kierownik szkoły powszechnej poznał się na talencie chłopca i pokierował nim jak trzeba. W 1929 r. jedynie na podstawie prac, bez egzaminu teoretycznego, Żechowski przyjęty został do Państwowej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego.
Okres krakowski był dla tego młodzieńca, sprawiającego wrażenie neurotyka, czasem „odkryć” i fascynacji. Znalazł się on pod wpływem malarza, filozofa, teoretyka sztuki i mistyka Stanisława Szukalskiego. Działał w nieformalnej grupie artystycznie uzdolnionej młodzieży „Szczep Rogate Serce”. Wtedy też poznał Mariana Ruzamskiego, malarza i filozofa z Tarnobrzega. Dopiero ta znajomość zaowocowała niespodziankami i sensacjami, o jakich wcześniej Żechowski ani marzył. To właśnie Ruzamski widząc jakie rysunki powstają pod ręką Żechowskiego, gdy nań opadły kolejne demony (tym razem były to demony Nietzschego, Dostojewskiego i Malczewskiego), stwierdził w jednym z listów: „rozwój Pana twórczości jest celem mojego życia”.
Pierwsze zetknięcie się z tymi demonami było jednak tak silne, że mocno udręczony - całkowicie zerwał z kolegami artystami i uciekł na wieś do swojego brata. „Literatura dognała wkrótce - pisze Wójcik - swego niewolniczego adoratora; oto, ledwie się zataił w zacisznym domu doktora medycyny Eugeniusza Pawlasa, gdzie zaznał schronienia na prawach artysty - już dopadł Żechowskiego żywy autor skandalizujących utworów, sam… Emil Zegadłowicz.”
Żechowski miał wówczas zaledwie 24 lata, Zegadłowicz 48. Żechowski był niedoszłym absolwentem Szkoły Sztuk Zdobniczych i świeżo upieczonym rezerwistą, zaś w dorobku miał własną indywidualność, natomiast Zegadłowicz był już głośnym autorem kilkudziesięciu tomów wierszy, dramatów, przekładów oraz trzyczęściowej powieści „Żywot Mikołaja Srebrempisanego”. Otaczała go atmosfera sensacji, był u szczytu sławy. Właśnie dopiero co wrócił z Poznania do Gorzenia, Poznań dał mu pieniądze i pozycję, on zaś odwdzięczył się okrutnym paszkwilem na łamach „Dwutygodnika Literackiego”. Był doradcą literackim Wydawnictw Księgarni św. Wojciecha, kierownikiem artystycznym Teatru Polskiego, dyrektorem poznańskiej Rozgłośni Polskiego Radia i redaktorem naczelnym tygodnika „Tęcza”.
W 1935 r. wyszły Zegadłowiczowskie „Zmory”. Świat literacki - i nie tylko - został zaszokowany. To właśnie wówczas widział Żechowski na murach Krakowa napisy: Palić „Zmory”! Rada Miejska Wadowic, urażona wizerunkiem zgniłej atmosfery galicyjskiej i umysłowej zaściankowości, pozbawiła pisarza tytułu honorowego obywatela miasta (nadanego z okazji 25-lecia pracy twórczej) oraz z powrotem przemianowała ulicę Zegadłowicza na Tatrzańską. Czytelnicy natomiast podzielili się na gorących zwolenników prozy i poezji Zegadłowicza oraz jeszcze gorętszych przeciwników. Cenzura coraz częściej zaczęła wkraczać do akcji, drugie wydanie „Zmór” zostało już poważnie okrojone. Ale prawdziwy skandal miał się dopiero zacząć.
***
Wspomina Żechowski: „Pewnego dnia - było to w pierwszych dniach września - Ruzamski zwrócił się do mnie z tajemniczym uśmiechem: - Mam dobrą nowinę dla pana. Zegadłowicz prosi mnie o wskazanie grafika, który z powodzeniem podjąłby się wykonania okładki i kilku ilustracji do powieści, jaką pisze. Poleciłem mu pana. Wyraził zgodę i przysłał już kilka rozdziałów rękopisu. Cóż pan na to? Czy przyjmie pan tę propozycję?
- O tak! Czy tylko podołam zadaniu?
- Jestem o to zupełnie spokojny - powiedział z uśmiechem. I tego dnia jeszcze z zaciekawieniem przystąpiliśmy do tej niezwykłej lektury. Były to pierwsze rozdziały „Motorów”…
Pisze dalej rysownik, że z początku nie był tą powieścią zachwycony. Raził go naturalizm opisu scen erotycznych, niektóre fragmenty odbierał wręcz jako obsceniczne. „Nie wiedziałem, co począć - pisze. - Pamiętam, że decyzję podjąłem dopiero w chwili gdy uświadomiłem sobie, że posiadam zawsze w swej sztuce, a więc i tutaj, pełną swobodę wyboru nie tylko obrazów, lecz, co o wiele ważniejsze, ich ujęcia i przedstawienia formą własną.”
Tak oto powstało 37 przejmujących, fascynujących ilustracji Stefana Żechowskiego. Gorący zachwyt Zegadłowicza, wyrażony w długim liście do Ruzamskiego, sprawił, że artysta uzyskał niezmąconą swobodę i pewność co do dalszej pracy twórczej. Ale wybuchł skandal. Druk „Motorów” został ukończony w październiku 1937 r. w Krakowie. Gdy całość była gotowa w „Drukarni Literackiej” zjawiła się policja i z polecenia prokuratury dokonała konfiskaty książki. Ocalało zaledwie 200 egzemplarzy, z których część - na polecenie pisarza - Żechowski rozesłał zaufanym przyjaciołom, resztę zaś (podobno) zakopano w gorzeńskim parku. Nieliczne z owych 200 egzemplarzy są dzisiaj białymi krukami.
„W jakiś czas potem - kontynuuje wspomnienia artysta - otrzymałem z Prokuratury Sądu Okręgowego w Krakowie pismo, w którym jako współautor „Motorów” wraz z Zegadłowiczem zostałem oskarżony o antypaństwowość i niemoralność ilustracji”. Ostatecznie jednak do rozprawy nie doszło dzięki interwencji wybitnego prawnika i publicysty, dr Józefa Putka.
***
Tak było przed blisko półwieczem, kiedy to Zegadłowiczowskie „Motory” otworzyły nowy rozdział w polskiej literaturze erotycznej (aczkolwiek była to przede wszystkim demaskatorska powieść polityczna). Sam Zegadłowicz tak był zachwycony rysunkami Żechowskiego, iż na kartach tytułowych kazał umieścić napisy - z lewej strony „Stefan Żechowski. Motory. Ilustracje”, z prawej zaś „Emil Zegadłowicz. Motory. Powieść”. W ulotce reklamowej napisał entuzjastycznie: „Wielki talent Stefana Żechowskiego, precyzja jego rysunku, wizyjność, absolutne wczucie się w tekst - dały nam ilustracje jedyne w swoim rodzaju. Skala ich tematowości olbrzymia! Bogactwo treści odurzające - od prometejskiego heroizmu, poprzez koszmary senne (Sen Maury), roześmianą młodością i zachwytem miłosnym „Karuzelę”, sceny miłosne, baśniowe zwidzenia, obrazy liryczne, aż po grozę i patos rewolucyjny (…) - cóż za wspaniały rozmach, cóż za bujność wizji, jakaż nieomylna siła realizacji!”
Podobnego zdania był Julian Tuwim. Rysunki Żechowskiego i tekst Zegadłowicza są całością integralną, spójną. Przed półwieczem obu ich oskarżono o szerzenie pornografii. Dziś już o tym nie ma mowy. Wspomnienia wyblakły, czas zatarł szczegóły, pozostało dzieło literackie wraz z przepięknymi ilustracjami. Precyzyjnymi, pełnymi światła, wydobytego za pomocą miękkiego ołówka, na poły realistycznymi, na poły fantastycznymi. Jest w nich coś z karykatury, coś z przerysowania i deformacji, coś z atmosfery dzieł Bruno Schulza. Dominuje obnażona erotyka, autentyzm graniczący z naturalizmem, w wizje miłosne wplatają się sceny z wojen, rewolucji, wydarzeń społecznych. To był artysta jedyny w swoim rodzaju, osobny. Mistrz polskiego rysunku najwyższej rangi, który za swoje świadome pustelnictwo zapłacił cenę dla artysty najwyższą - zapomnienie. Czy jednak?
Do kilku zorganizowanych przedtem, dawno temu, wystaw jego prac, doszła nowa. Na Zamku Sułkowskich w Bielsku-Białej do końca stycznia 1987 r. czynna będzie wystawa 80 rysunków i szkiców Żechowskiego, będących ilustracjami do powieści Zegadłowicza „Zmory”, „Motory” i do tomiku poezji erotycznej „Wrzosy”. Ekspozycję, bodaj największą z dotychczasowych, urządziło Muzeum Okręgowe, korzystając z kolekcji Muzeum Emila Zegadłowicza w Gorzeniu Górnym oraz zbiorów prywatnych - żony artysty, Marianny Żechowskiej. Ostatnio również Beskidzka Oficyna Wydawnicza skierowała do księgarń skromny, bo 5-tysięczny nakład „Snów Stefana Żechowskiego”, będących albumem rysunków do powieści „Motory”. A więc dzieło genialnego rysownika nie ulegnie zapomnieniu, choć gwoli prawdzie trzeba przyznać, iż wcześniej odkryto go w Nowym Jorku i Paryżu, aniżeli u nas. Bywa i tak.
Emil Zegadłowicz zmarł w lutym 1941 r. Zgodnie z własnym życzeniem spoczął w trumnie, przykryty czerwonym sztandarem z obrazkiem Żechowskiego, przedstawiającym robotników z trumną towarzysza, idących naprzeciw salwom policji.
Przyjaźń tych dwóch artystów, ich dzieło i wpływ, jaki mieli na siebie wzajem - czekają jeszcze na solidne opracowanie. Myślę, że kiedy po remoncie dworek Zegadłowicza w Gorzeniu ponownie przekazany zostanie do użytku, rysunki Żechowskiego znajdą w nim poczesne miejsce. Tam się przecież po raz pierwszy spotkali i tam przesiadywali wieczory, mówiąc o pięknie, sztuce i „nagiej duszy”. Tam również, w Gorzeniu, pewnego dnia Zegadłowicz powiedział: „Pomyśl, jak dobrze, pięknie i radośnie byłoby żyć na tej ziemi, gdyby wszyscy kochali swą pracę tak, jak my ją kochamy.”