^Stefan Żechowski, Paganini, węgiel + kredka
Stefan ŻECHOWSKI
KATALOG, 1983
KIELCE, GALERIA BWA „PIWNICE”
Ewa Ziółkowska-Darmas
Jadąc do Książa 4 lata temu wiedziałam o Stefanie Żechowskim bardzo niewiele. Właściwie tylko tyle, że ilustrował „Motory” Zegadłowicza. Powieść ta w okresie międzywojennym wywołała ogromny skandal obyczajowy, a cały nakład jej pierwszego wydania został wycofany przez cenzurę. Ta aura skandalu, która związała ze sobą dwa nazwiska - Zegadłowicza i Żechowskiego - była dostatecznym powodem, by zainteresować się postacią malarza z Książa. Okazało się potem, że moja ciekawość została hojnie nagrodzona.
Stefan Żechowski był początkowo mocno skrępowany niespodziewanym dziennikarskim najściem. Później przekonałam się, że jest człowiekiem bardzo skromnym i nieśmiałym, ale gdy już tę nieśmiałość pokona, okazuje się uroczym rozmówcą. Pamiętam też szok, jaki przeżyłam na widok jego obrazów. Nie, nie ze względu na ich temat, nie dlatego, że każdy z nich to miłosne marzenie malarza, sen o tej samej pięknej dziewczynie. To był szok, że ktoś jeszcze teraz tak maluje, że maluje tak bardzo, choć to określenie niezbyt zręczne, tradycyjnie. Dopracowanie rysunku, każdego najmniejszego szczegółu, wypukłości i okrągłości kobiecego ciała, najdrobniejszego cienia - to z pewnością nie było to, do czego przyzwyczajony jest współczesny odbiorca sztuki. Równocześnie jednak nie była to konkretność naturalisty, ale konkretność fantasty. Stefan Żechowski ilustrował niegdyś poezje Leśmiana. Tak jakby przeczuwał zbieżność tej poezji z malarstwem. Konkret, niezwykle plastyczny, jest przecież materią poezji Leśmiana, a równocześnie stwarza ona świat tak bardzo fantastyczny, intensywniejszy w barwie od rzeczywistego, zaludniony własnymi postaciami. I malarstwo Żechowskiego jest w tym do Leśmianowskiej poezji podobne.
Na początku tego roku czytelnicy żądni sensacji rozchwytywali pierwsze po wojnie wydanie „Motorów”. Mniemam, że się nie zawiedli, bo i teraz ta powieść może bulwersować. Nie jest to jednak literatura najwyższych lotów, domyślam się, że młody Stefan Żechowski, który dostał do ręki rękopis autora, musiał go również czytać z mieszanymi uczuciami. Przyznaje się zresztą do tego w swojej książce „Na jawie”. Bo też i powieść Zegadłowicza przypomina bardziej ekshibicjonistyczny pamiętnik, niż dzieło skonstruowane według praw literackich. W pierwszym międzywojennym wydaniu nazwiska Zegadłowicza i Żechowskiego figurowały obok siebie. Stało się tak, ponieważ ilustracje Żechowskiego były, jak uznał to sam autor stawiając jego nazwisko obok swojego, dopowiedzeniem, interpretacją, może też innym, bardziej subtelnym spojrzeniem na to wszystko, co dzieje się i opisywane jest w powieści. Faktem jest również, że pod wpływem ilustracji Żechowskiego Zegadłowicz zmieniał i dopisywał niektóre fragmenty swojej książki. Jest to w literaturze przykład nader rzadki, a mnie w każdym razie nie znany. Szkoda, że obecny wydawca całkiem o tym zapomniał i nie wydał „Motorów” z ilustracjami Żechowskiego. Może ta powieść miałaby wtedy całkiem inny wymiar. O Żechowskim mówi się często „malarz zapomniany”. Ta smutna prawda dała znać o sobie i w tym przypadku.
Stefan Żechowski żyje w swoim Książu na uboczu. Zdaje sobie sprawę, że tematyka jego obrazów bulwersuje małe miasteczko i wydaje mi się, że musi mu to sprawiać przykrość. Ale swoją samotność wybrał świadomie, samotność nie tylko w Książu, ale samotność artysty w kraju, bo po wojnie nigdy nie została urządzona wystawa jego obrazów. Jego malarstwo entuzjastycznie przyjęto na wystawach w Brukseli, Amsterdamie i Nowym Jorku, ale w Polsce panuje na temat Żechowskiego ogromne milczenie. Owszem, ukazały się od czasu do czasu publikacje o oryginalnym twórcy z Książa, ale przecież poza nielicznymi, którzy dotarli do małego miasteczka, nikt nie zna twórczości Żechowskiego. Malarz ten nie tylko od wielu lat nie wystawia obrazów, od dłuższego czasu również ich nie sprzedaje.
Niejednokrotnie zastanawiałam się, dlaczego ten twórca pozostał tak bardzo na uboczu, dlaczego pozwolił, aby na wiele lat o nim zapomniano. Złożyło się na to chyba kilka przyczyn. Stefan Żechowski jest człowiekiem bardzo wrażliwym, a jego twórczość bardzo osobista i intymna. Malarz ten jest równocześnie wierny tylko sobie, nowe prądy i mody w sztuce nie mają wpływu na jego malarstwo. Pokazać te obrazy, miłosne marzenia, przeżywane we śnie bardziej niż w rzeczywistości, to obnażyć się tak, jak najbardziej może obnażyć się twórca, to również narazić się na zranienie. Stefan Żechowski - tak nieśmiały i wrażliwy - chyba podświadomie broni się przed tak bolesną konfrontacją. Jego opowieść intymna, opowieść o erotycznych obsesjach jest „nie dla wszystkich”. Może podświadomie chciałby, żeby jego obrazy oglądali tylko wybrani, tak jak tylko najbliższym przyjaciołom możemy czynić bardzo osobiste zwierzenia.
Dziewczyna Żechowskiego jest tworem fantazji, ale i postacią rzeczywistą, o czym artysta kilkakrotnie wspominał w rozmowach ze mną. Nigdy jednak nie chciał podać na ten temat żadnych szczegółów uważając, że byłoby to z jego strony niedelikatne, bowiem osoba ta żyje. W swoich wspomnieniach poświęcił jej jednak jeden z rozdziałów.
„Spostrzegłem, że ma czarne, skośne łuki brwi, długie rzęsy rzucające cień na białe policzki, krótki nos, wypukłe, czerwone usta. Uwagę moją zwróciły także bardzo czarne włosy, uczesane gładko nad czołem i zaplecione w warkocze wyrzucone na wierzch czerwonej bluzki” - tak opisał ją w swojej książce i opis ten jak najbardziej oddaje urodę jego przyszłej modelki. Wzruszający jest także w tym rozdziale opis, jak z niepokojem czekał na spotkanie z piękną dziewczyną, jak wieczorem biegł do niej przez mokre od deszczu krakowskie Planty. To była pierwsza młodzieńcza miłość malarza, a intensywność tego przeżycia pozostała w jego twórczości.
Ale w sztuce nic nie jest dosłowne. Dlatego dziewczyna Żechowskiego ma wiele wcieleń - tak wiele jak kształtów miłości, namiętności, pragnienia. Jest złotowłosa i niewinna, czarnowłosa i demoniczna, rudowłosa i tajemnicza. Pozostaje jednak zawsze w nierealnym świecie marzenia, w świecie snu, gdzie obowiązują inne prawa. Inne tu światło, inna barwa. Nie można zrozumieć malarstwa Żechowskiego, jeśli nie zrozumie się umownej konwencji tej twórczości.
W świecie snu Żechowskiego jest także inna, obsesyjnie powtarzająca się postać. Tą postacią jest sam autor - jego autoportret z lat młodzieńczych. Nie taki, jaki umieścił wśród ilustracji do swojej książki „Na jawie”, gdzie wyłania się twarz „prawdziwa” Żechowskiego - zalękniona, smutna, zamyślona. Twarz niepiękna, ale pełna wyrazu. W erotycznych fantazjach jest to twarz urocza, wyidealizowana - we śnie bowiem wszystko jest możliwe. Ale też Żechowski, czy też raczej jego odbicie w zwierciadle snu, nie zawsze przybiera postać zwycięskiego kochanka. Żechowski namalował cały cykl obrazów, gdzie dla demonicznej piękności jest malutkim człowieczkiem, igraszką w jej rękach, małą pogardzaną istotką. I te właśnie obrazy, to wyznanie najbardziej intymne.
Niedawno przyszło mi poznać Żechowskiego nie tylko jako malarza, również jako pisarza. Żechowski od najmłodszych lat prowadził dziennik. Niestety, zapiski te, jak wiele innych cennych pamiątek, spłonęły po wojnie w czasie pożaru w domu malarza w 1953 roku. Żechowski choć część tych wspomnień postanowił jednak ocalić. I tak powstała wydana w ubiegłym roku książka „Na jawie”. Przeczytałam tę książkę z ogromnym zainteresowaniem. Te wspomnienia, oprócz wartości dokumentalnych, mają prawdziwą literacką urodę. Sylwetki ludzi, opisy wydarzeń są tutaj plastyczne i barwne, a równocześnie jest w nich coś wzruszająco staroświeckiego.
Dwa lata temu Stefan Żechowski otrzymał nagrodę kieleckiego miesięcznika „Przemiany”. Pamiętam, jak zgromadzeni przed głównym wejściem kieleckiego pałacu, gdzie miała odbyć się uroczystość, z niepokojem oczekiwaliśmy na jednego z laureatów - Żechowskiego. Oczekiwanie przeciągało się i już zaczęliśmy podejrzewać, że jakieś niespodziewane okoliczności przeszkodziły malarzowi przyjechać z Książa. I wtedy jeden z moich znajomych znalazł Stefana Żechowskiego stojącego samotnie pośród pustych krzeseł, kompletnie zagubionego i z niepokojem wypytującego o jedyną osobę, jaką znał - o mnie. Ta samotność wśród pustych krzeseł, na których nie zasiadła jeszcze publiczność, w przypadku malarza z Książa miała wymiar symboliczny. Teraz publiczność zasiądzie, czy też raczej stanie przed obrazami Żechowskiego.
Fakt, że do tej wystawy wreszcie doszło, to dla mnie również osobista radość. Pragnęłam, żeby taka wystawa została zorganizowana, wspominałam o tym w czasie moich rozmów ze Stefanem Żechowskim. Mniemam więc nieskromnie, że zasiane przeze mnie ziarno przyniosło plony.