,,Przemiany”, nr 7,lipiec 1983, rok XIV, str. 24-25.
Artysta jest zawsze samotny
Jerzy Daniel
Dwie wystawy: tamta, najpierwsza z pierwszych, w izbie lekcyjnej szkółki w Książu Wielkim i ta – dziś w galerii.
Dwie wystawy – dwa brzegi tej samej rzeki, ale z każdego brzegu roztaczające inny na nią widok. Czternastoletni chłopiec stojący na jednym z nich pragnie wstąpić w wodę, aby osiągnąć drugą stronę, ale zda mu się ona tak niewyobrażalnie odległa, że wręcz nie do zdobycia, nawet jej nie widzi, choćby zarysów, choćby konturów – niczego ponad projekcję wyobraźni rozsnuwanej obrazy w głębi duszy oczekiwane, ale czy jednak tam, na drugim brzegu, o ile go dosięgnie – czekające? Nurt u jego stóp pieni się nieprzyjaźnie i groźnie, w chłopcu onieśmielenie i bojaźń walczą z zuchwałą pokusą, by zanurzyć się w tę nieprzystępną, wzburzoną i może zdradziecką toń zazdrośnie strzegącą swych tajemnic i jakby zarazem ostrzegająca chłopca, na co się waży czy sprosta trudom przeprawy, którą niezłomnie zamierzył jakby w przekonaniu, że i do niego zostało powiedziane navigare necesse est…
I brzeg drugi. Ten sam już nie chłopiec pięćdziesiąt siedem lat później. Wpatrzony w rzekę uspokojoną, gładką, przyjazną, co są jednak tylko pozory, bo tak widzi się poznane, zgłębione, nieprzedstawiające zagadki, co już stało się doznaniem i doświadczeniem. Tak patrzy człowiek, który osiągnął cel i ocenia przebyta drogę: ciepło wyrozumiale dla samego siebie, że przed laty stał na tamtym brzegu pełen tęsknot i obaw przed wielką wyprawą po przygodę życia, która ziściła się, bo widać tak było w losie zapisane.
Dwa brzegi – dwie wystawy.
Tamta najpierwsza urządzona z podpowiedzi i zachęty nauczyciela rysunków, który w cichym, drobnym, ustawicznie zamyślonym Stefanie z siódmej klasy, najmłodszym z czterech braci – synów Florentyny i Wincentego na trzech morgach Żechowskich z ulicy Nowomiejskiej – dostrzegł taką biegłość i taką łatwość w prowadzeniu ołówka, że o umiejętności było by mówić nietaktem, o zdolnościach za mało, o wielkim talencie, co się objawił – najsłuszniej. Z namowy nauczyciela ją się Stefan Żechowski portretowania szkolnych kolegów, a ukończone rysunki złożyły się na wystawę podziwianą przez rówieśników, że tacy – sam autor czuł się tym, wspomina, zaskoczony – podobni…
I ta wystawa druga. Po pięćdziesięciu siedmiu latach, w kieleckiej galerii. Ekspozycja dorobku artysty ukazująca skalę dzieła twórcy, który z całą pasją i beż reszty oddał się sztuce. Sztuce, w której nurt wstąpił ze świadomością ceny, jaką zapłaci za pozostawanie jej i tylko jej wiernym, bo to jest zaborcza pani udzielająca swoich łask tylko tym, których ma na wyłączność. Takiemu przekonaniu, że prawdziwym artystą może być tylko człowiek całą swoją istotą oddany sztuce – hołdował Stefan Żechowski od najmłodszych swoich lat.
Przebył nurt od brzegu do brzegu. Przebył samotnie. Wypada tak mówić nie tylko, dlatego, że artysta jest zawsze samotny i pozostaje sam ze swoją wrażliwością, odczuwaniem, wyobraźnią, sam w przełamywaniu oporu materii, w przekładaniu zamysłu na dokonanie, w czym nikt mu nie pomoże. Ani dlatego, że wstępując w nurt sztuki i zagłębiając się w jej toń nigdy nie dał się ponieść żadnej koniunkturalnej fali, nie uległ żadnemu z prądów nowoczesnej sztuki i jakby miał za nic moralne rozterki i estetyczne kłopoty nawiedzające współczesnych mu twórców, bo to świadczy o niezależności, odporności o wszelkie wpływy, o konsekwencji w budowaniu własnego, intymnego i niepowtarzalnego świata, którego zwierciadłem staje się obraz. Jest, bowiem samotność jeszcze inna. Najdosłowniejsza. Przejawiająca się w sposobie bycia ściągającym na człowieka miano odludka. Może być jeszcze samotność, na którą skazują nas inni.
,,Odludność” – to następstwo świadomego wyboru artysty, który postawiony przed ponownym wyborem – wybrałby tak samo, bo najlepiej się czuje w swojej samotni w Książu Wielkim, dokąd nie docierają odgłosy środowiskowych przetargów ani zgiełk kawiarni. Najbardziej odpowiadające twórcy otoczenie to własne rysunki i obrazy, z którymi się nie rozstaje, bowiem uważa je za nieskończone; w miarę upływu czasu – mówi artysta – zmienia spojrzenie na to, co zrobił, i dostrzega potrzebę poprawek na miarę kryteriów, jakie w danej chwili wydają mu się najwłaściwsze. Ależ tak, Stefan Żechowski byłby skłonny protestować gorąco wobec pytania – zarzutu, dla kogo maluje, czy nie dla ludzi? Ależ tak, dla ludzi, ale dopiero po śmierci…
Samotność… Ale także izolacja. Izolacja z dwu stron – od samego artysty, a także od strony krytyki, która zmówiła się dziwnie, aby nie zajmować się Stefanem Żechowskim. Koledzy plastycy na dźwięk jego nazwiska przypominają sobie: Żechowski? Ten od pornografii? Zaszeregowali…
Zaszeregowali, bo twórczości Stefana Żechowskiego po prostu nie znają. Bo i znać nie mogą. Przygodnie reprodukowane i obrazy nie dają wyobrażenia o jego twórczości. A Stefan Żechowski nie miał po wojnie żadnej indywidualnej, solidnej, żadnej wystawy w kraju. Dokładnie dwadzieścia lat temu wystawił w Brukseli, równo dziesięć – w nowym Jorku. I wreszcie Kielce. Spóźniona wystawa.
Bardziej znany poza granicami kraju, a w nim – obdarzany zainteresowaniem przez dziennikarzy, z który z resztą nie przestaje najchętniej. Otaczany wyniosłym milczeniem przez profesjonalistów zajmujących się zjawiskami artystycznymi. Obecny we francuskich wydawnictwach z dziedziny sztuki. Pamiętam moją sprzed dwu lat wizytę u Stefana Żechowskiego w jego samotni w Książu Wielkim. Zdało mi się, że zastaję artystę jak gdyby pod wrażeniem czegoś, co sprawiało mu przyjemność. Niebawem miało się okazać, że pod wrażeniem wiadomości, że oto Larousse poświęcił mu (o – pokazuje - taką) wzmiankę. Pomijany przez rodzime encyklopedie. A jeśli nazwisko Stefana wyda się komuś z czymś kojarzące – jakże często będzie je zestawiał – trafnie, owszem – z postacią ilustratora ,,Motorów” Zegadłowicza i z tego powodu skandalu, jaki wybuchł w związku ze skonfiskowaniem tej książki okrzyczanej za nieobyczajna.
I tak sprowadzono Stefana Żechowskiego do ilustratora książek, z czego się nie wymawia, wszak wykonał mnóstwo rysunków do Mickiewicza chociażby (co jednak nie ujrzało druku) czy do znanej książki Jerzego Żuławskiego ,,Na srebrnym globie”(co opublikowano). Ale nie z tej przyczyny powiemy jak wiele Żechowskiego wokół nas. Mało, kto wie, że ten artysta projektował znaczki pocztowe. Kto wie, że ów bardzo znany obraz ,,Waryński w Schuesselburgu” reprodukowany bardzo często – jest autorstwa Żechowskiego. Kto, wie, że w początkach lat pięćdziesiątych wykonał serię portretów wybitnych Polaków, wydanych w ogromnych nakładach, by zdobiły ściany świetlic, klubów, szkół, domów, kultury oraz ilustrowały podręczniki i encyklopedie?
Ale właściwy Żechowski to jeszcze nie ten, który z realistycznym pietyzmem odtwarza podobizny sławnych i wielkich pozostając niezmiennie sobą w mistrzowskim popisie rysownika, ale ten od ,,Snów”, ,,Muz”, ,,Spotkań”, ,,Pocałunków”, ,,Natrętnych myśli”, ,,Kuszeń”, od tych obrazów afirmujących z wielką mocą zmysłowość i erotyczne piękno. ,,Właściwy” i najprawdziwszy Żechowski to właśnie ten artysta, który absolutnie po staroświecku, w sposób zupełnie niedzisiejszy traktuje kobietę – jak powiada- najwyższą potęgę natury. Jej wspaniałość Stefan Żechowski najświadomiej pragnie sławić.
Widzieć u tego artysty pornografię, jak tego chcą niektórzy małego serca – oznacza być ślepym na sztukę Stefana Żechowskiego i dostrzegać to, co się chce zobaczyć. I znaczy niewiele rozumieć.